Instagram

wtorek, 18 lipca 2017

Róż za 20 zł czy za 160 zł? Porównanie różu od Catrice i Benefit

Po tak długiej nieobecności, chciałabym zrobić porównanie dwóch róży do twarzy. Podstawowe pytanie na dziś, czy kosmetyk, który kosztuje 160 zł jest lepszy od tego za 20 zł?
Wiele razy przekonałam się, że czasami nie warto wydawać miliony monet na kosmetyki, które tak naprawdę są albo polecane przez znane YouTuberki, gwiazdy czy celebrytki, tylko dlatego, że dostają paczki od znanych firm kosmetycznych.
Dzisiaj chciałabym krótko opisać każdy z tych róży, a na samym końcu zdecydować, czy kosmetyki są warte swojej ceny. Jesteście ciekawi, który wygrał? Zapraszam do lektury.


Pewnego razu wybrałam się do jednego sklepu drogeryjnego razem z moją mamą, w celu dobrania jej różu do policzków. Z racji tego, że moja mama nie używała na codzień różu na policzki, trudno było jej dobrać samej odpowiedni odcień. Jedyny warunek jaki stawiała, to żeby róż nie był za pstrokaty i bardzo intensywny. Mając swoją ulubioną paletę z różami, jeżeli jeszcze nie czytałeś, to odsyłam tutaj 👉 Ulubione róże , trudno było mi polecić coś mojej mamie. I w taki sposób odkryłam róż do policzków firmy Catrice Cosmetice Multi MATT Blush, odcień 020 - La-Lavender. Małe, plastikowe opakowanie, które jest bardzo poręczne. Cena, około 20 zł za 8 gram kosmetyku! Róż składa się z 4 różnych odcieni, które w połączeniu ze sobą, daja bardzo naturalny, matowy róż na policzkach. Konsystencja różu jest delikatnie jedwabna, mimo tego, że kosmetyk ma być o wykończeniu matowym. Nabierając go na pędzel, nie ma szans aby któryś z kolorów nabrał się więcej, nie kruszy się. Pokrycie różu jest jednolite. Polecam go osobą, które nie koniecznie stawiają na bardzo wyzywający róż, które szukają delikatnego efektu. Kolorystyka jest delikatnie przygaszona, nie będzie rzucać się w oczy. Bardzo się z nim polubiłam i postanowiłam sama zaopatrzyć się w jego posiadanie. Idealny do torebki oraz w podróż.





Kolejny róż, który weźmiemy pod lupę, to The Galifornia Dream od Benefit. Za kosmetyk, którego jest całe 5 gram, płacimy ok 160 zł! Nie będę ukrywać, że pokusiłam się po niego między innymi z polecenia jednej  YouTuberki. Pięknie opakowanie, jak na Benefit przystało, niczego sobie pędzelek oraz lusterko, zachęca i zapowiada róż naprawdę obiecująco. Piękna, złota powłoka, która znajduje się na samej górze różu wygląda cudnie, ale niestety tylko do pierwszego 'zamoczenia' pędzla w kosmetyku... Cała złota powłoka znika zaraz po pierwszym użyciu, przez co zostaje nam sam róż... Byłam tym faktem bardzo rozczarowana, ponieważ miałam nadzieję, że będzie to świetny róż na lato, który będzie posiadał złote drobinki, przez co skóra będzie wyglądać jeszcze świeżej. Kolor różu to brzoskwinia wymieszana z truskawką w śmietanie. Generalnie odcień różu jest bardzo ładny, mi osobiście kojarzy się z latem. Natomiast pigmentacja niestety również nie powala... Trzeba nieźle pocierać pędzlem lub palcem aby uzyskać dobrze widoczne kolor. Co do trwałości, to również bez szału, podejrzewam, że przez pigmentację. Konsystencja kosmetyku bardzo mi się spodobała, ponieważ jest według mnie bardzo jedwabna.  Mogę go polecić osobą, które są bardzo, bardzo blade, ponieważ odcień będzie bardzo dobrze widoczny. Żeby być bardziej obiektywną, chciałabym dodać, że nie wiem jak wygląda i komponuje się Galifornia na bardzo opalonej skórze, dlatego postanowiłam, że wypróbuję go będąc na wakacjach jak i po, kiedy moja cera będzie miała większy kontakt ze słońcem. Dam wam znać jak się sprawdził. 😊




Podsumowując. Niestety, róż Galifornia od Benefit, nie przypadł mi do gustu zupełnie. Moim zdaniem jak za 160 zł, powinno być wielkie WOOOOW, którego w tym wypadku prawie nie było. Strata pieniędzy i czasu! Fakt, na skórze odcień wygląda ślicznie, ale musicie pamiętać, że to co widać na zdjęciu, jest to bardzo gruba warstwa kosmetyku, ponieważ chciałam pokazać jak ładny jest jego kolor.  Jezeli ktoś kolekcjonuje kosmetyki i uwielbia oryginalne opakowania, to może się pokusić i zakupić  ten róż. Natomiast róż Multi MATT od Catrice, mogę polecić każdemu! Świetna cena, świetna pigmentacja, jak za tą cenę, duża ilość różu, opakowanie bardzo poręczne! Świetnie komponuje się z każdym bronzerem. Kolorystyka na zdjęciu może nie zachęca, ale uwierzcie, jest genialny. Same plusy!




Jak widać, nie zawsze cena jest dobrym miernikiem jakości kosmetyku czy produktu. 😊

czwartek, 13 lipca 2017

Liście Manuka od Ziaja

Kosmetyk wszech czasów - tak została okrzyknięta przez wizazpl, pasta do oczyszczania twarzy przeciw zaskórnikom od firmy Ziaja - Liście Manuka. Czy faktycznie jest to tak dobry produkt? 😊 Zapraszam do dalszego czytania!


Zacznę może od tego, co to są liście manuka. Otóż drzewo Manuka znajduje się w Nowej Zelandii oraz Australii. Ekstrakt, który pozyskuje się z liści Manuka działa przeciwbakteryjnie, przeciwgrzybiczo, przeciwtrądzikowo oraz przyspiesza gojenie stanów zapalnych i podrażnień skóry.

Opakowanie pasty jest proste (w prostocie siła! ), ale i bardzo komfortowe. Biała tuba ze szczelnym zamknięciem. Co można więcej? 😊 Opakowanie jest na tyle szczelne, że bez problemu pastę możemy śmiało wrzucić do walizki i nie martwić się że się wyleje.


Producent zapewnia nas że jest to głęboko oczyszczająca, do spłukania pasta. Kosmetyk powinien skutecznie redukować niedoskonałości, odblokować pory skóry z nadmiaru sebum, posiada delikatne właściwości ściągające i złuszczające, powinien zapobiegać powstawaniu zaskórników, przeciwdziała tworzeniu nowych niedoskonałości skóry.
Cena około 8 zł za 75 ml.


Na początku byłam bardzo pozytywnie zaskoczona ta pastą, niestety do czasu...
Generalnie cena, opakowanie i konsystencja pasy jest na mega plus. Jak dla mnie, konsystencja pasty jest rewelacyjna, za każdym razem gdy jej używam, wydaje się jakby był zmieszany krem z drobinkami piasku. Bardzo lubię kiedy peelingi mają dużo i bardzo małych drobinek. Zapach mi nie przeszkadza, ale przypomina męski antyperspirant 😋
Jeżeli chodzi o redukowanie niedoskonałości, to w tym wypadku nie zauważyłam żadnych zmian. Moje pory są takie same jak przed użyciem pasty, dlatego kolejne założenie producenta się nie sprawdziło. Pasta faktycznie delikatnie ściąga skórę, ale w momencie kiedy pozostawimy ja dosłownie na chwilę na twarzy - zaczyna wtedy zasychać i jak wspomniałam wcześniej, delikatnie ściąga twarz ( ale szczerze mówiąc nie wiem czy o to chodziło producentowi). Co do złuszczania, na początku (około 3 razy) faktycznie pasta złuszczała martwy naskórek, natomiast teraz gdy jej używam, moja twarz jest jak chropowata kartka papieru 👎 Na dzień dzisiejszy jedyny plus jaki widzę, to faktycznie usuwa zaskórniki. Może nie wszystkie, ale na pewno większość.


Ostatnio dość często go używałam(2 razy w tygodniu), ponieważ chciałam zobaczyć czy faktycznie jest to kosmetyk wszech czasów i zauważyłam, że niestety ale pasta wysuszyła mi strasznie twarz... Już wiem, że się z nią nie polubię do częstego użytku.

Moim zdaniem nie jest to SUPER kosmetyk, bez którego każda kobieta nie mogła by żyć. Jak dla mnie jest to fajny peeling, który można stosować raz na jakiś czas. Musimy jednak pamiętać, że jest to kosmetyk do pielęgnacji, dlatego to że nie sprawdził się u mnie, nie oznacza że nie sprawdzi się u was. Tym bardziej, że kosztuje tylko 8 zł, więc nawet gdyby i u was był niewypałem, to nie podniesiemy wielkiej straty finansowej.
Generalnie nie widzę wielkiego efektu WOW o którym piszą kobiety na forach.

piątek, 28 kwietnia 2017

Różany Tonik od Evree

Jak Wam się kojarzy słowo tonik? Mi niestety z czymś co mocno wysusza i ściąga skórę. Wcześniej nie znałam kosmetyków tej firmy, ale w momencie kiedy zrobiło się głośno na temat różanego toniku, bez wahania zaopatrzyłam się w ten kosmetyk. Mowa oczywiście o różanym toniku firmy Evree.
Jakoś nigdy nie byłam wielką fanką jakichkolwiek toników. Być może dlatego, że nie do końca wiedziałam w jakim celu powinno się je stosować.


Opakowanie już samo w sobie cieszy oko.  Butelka jest w kolorze różowym z białą etykietą. Nie wiem jak wy, ale ja bardzo przywiązuje uwagę do ładnych i estetycznych opakowań. Butelka tonika świetnie może ozdobić nasza toaletkę. 😊 Jeżeli jestem już przy opakowaniu, to chciałabym wspomnieć o aplikatorze kosmetyku. Tym razem jest on w postaci sprayu. Uważam że jest to fenomenalne rozwiązanie! Dzięki temu po pierwsze, nie musimy dodatkowo używać wacików ( oszczędzamy pieniążki oraz waciki 👍 ), po drugie, osoby, które mają wrażliwą skórę pokochają ten sposób aplikacji! Dzięki aplikatorowi nie podrażniamy skóry poprzez pocieranie wacikiem. Kolejnym plusem aplikatora jest to, że poprzez brak kontaktu tonika z wacikiem kosmetyk nie traci swoich substancji odżywczych, które są potrzebne dla skóry.
Aplikator jest na tyle fajny, że mgiełka, która się z niego wydobywa, rozmieszcza się na twarzy bardzo równomiernie, nie pozostawiając żadnych plam czy nadmiar toniku.  Następnym plusem aplikatora jest to, że wystarczą dosłownie dwa psiknięcia żeby pokryć całą twarz (oszczędzamy dzięki temu produkt).


Po oczyszczeniu skóry, należy spryskać twarz, szyję oraz dekolt i pozostawić do wchłonięcia. Producent zaleca używania tonika rano i wieczorem.

W składzie tonika znajdziemy, oczywiście, wodę różaną, która tonizuje i przywraca naturalne pH skóry, wycisza zaczerwienienia, poprawia kondycję skóry oraz wzmacnia naczynia krwionośne. Kwas hialuronowy, który wiąże wodę w naskórku zapewniając odpowiedni poziom nawilżenia i wygładzenie.
Produkt polecany dla cery suchej i mieszanej.




Osobiście bardzo go lobię! Zazwyczaj używam go do wieczornej pielęgnacji lub od razu po prysznicu, kiedy skóra jest bardzo napięta. Dzięki temu toników, moja skóra jest mniej napięta, mniej sucha i nawilżona. Bardzo lubię jego zapach oraz oczywiście jego aplikator! Nie potrafię się wypowiedzieć na temat zaczerwienień, ponieważ mam ich niewiele i nie jestem w stanie określić czy tonik je niweluje.
Na pewno polecam każdemu z suchą cerą!

wtorek, 25 kwietnia 2017

Mezoterapia Nawilżająca firmy AA

Już nie raz wspominałam jak bardzo ważna jest pielęgnacja naszej cery. Bez sensu kupować drogie kosmetyki, kiedy nasza skóra jest zaniedbywana. Osobiście jestem zwolenniczką maseczek w płachcie jak i te nakładane samodzielnie. Czasami wolę maseczki jednego użytku, niż te w dużych opakowaniach, ponieważ jak sama nazwa mówi, są jednorazowe i nie stoją nie wiadomo jak długo. Należy pamiętać, że produkty w większych opakowaniach są tańsze. Ale dziś nie o tym.


Będąc któregoś razu w Polsce, wybrałam się do jednego ze sklepów drogeryjnych, gdzie zastałam sporą ilość jednorazowych maseczek. Od razu w oczy wpadła mi maseczka firmy AA Mezoterapia Nawilżająca. W środku znajdziemy trzy saszetki:
Etap 1: głęboki peeling
Etap 2: aktywna maska
Etap 3: krem na zakończenie zabiegu.



 Oprócz trzech saszetek znajdziemy również instrukcję, która dokładnie wyjaśnia w jaki sposób mamy użyć owej maseczki.
Zaczynając od peelingu, byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, ponieważ peeling był taki jak lubię, czyli był w postaci białej pasty, która miała mnóstwo drobinek. Osobiście uwielbiam peeling, które czuć pod palcami. Wtedy mam spokojną głowę, że wszystkie skórki i niedoskonałości zostały usunięte z buzi. Mimo iż było dużo drobinek, peeling przebiegał bardzo delikatnie i przyjemnie. Skóra była miękka i oczyszczona na 5!
Po peelingu krok drugi, czyli aktywna maska. Konsystencja ani gęsta ani płynna, coś pomiędzy. Bez zapachu. Producent zaleca aby 15 min trzymać na twarzy, natomiast nadmiar wmasować za pomocą metody, która jest pokazana na instrukcji. Maska bardzo fajnie chłodzi i cały ten etap bardzo relaksuje. Po 15 min próbowałam wykonać zalecenia producenta, ale maska za żadne Chiny ludowe nie chciała się wchłonąć w skórę. Mało tego uzyskałam bardzo dziwny efekt. Maska tak jakby zważyła się (?). Nadmiar postanowiłam ściągnąć wacikiem. Mimo iż użyłam wacika, buzia była bardzo miękka i nawilżona.
Kolejny etap, to krem. W konsystencji przypominał mi krem z Clinique, pisałam o tym post, który znajdziecie Tutaj. Bardzo delikatny i subtelny zapach. Po nałożeniu kremu ponownie pojawił się ten sam problem co przy drugim kroku, czyli krem nie chciał się wchłonąć w skórę. Być może była to wina tego, że maska nie była zmyta i cała formuła maski nie wchłonęła dostatecznie dobrze. Musiałam odczekać dobre 30 min, aż twarz 'przyjela' krem na tyle, że się nie świeciłam ani buzia nie była tłusta.


Po całym zabiegu twarz jest miękka i odżywiona. Na pewno nie jest to jakis powalający efekt, ale jak na jednorazowy domowy 'zabieg', jest naprawdę nieźle.
Zdecydowanie polecam tą szybka i domową pielęgnację każdemu. O ile mnie pamięć nie myli, kosztuje coś około 6 zł, a zapewnia około 30 min domowego SPA, które w dodatku serwuje nam całkiem niezły efekt. Co do etapu 2, następnym razem spróbuje zmyć maskę, aby zobaczyć jaki będzie efekt przy takim sposobie zastosowania.

niedziela, 23 kwietnia 2017

Tusz do rzęs MAYBELLLINE LASH SENSATIONAL Waterproof

Dzisiaj chciałabym napisać krótki post na temat wodoodpornego tuszu do rzęs firmy MAYBELLLINE LASH SENSATIONAL.
Każda z nas szuka idealnego wodoodpornego tuszu do rzęs. Takiego, który wytrzyma ulewę, chwile wzruszeń oraz całonocną imprezę. Postanowiłam przetestować ten tusz, ponieważ Dużo dziewczyn zachwalało jego 'siostrę' (wersję nie wodoodporną), dlatego też skusiłam się na jego kupno.


Zacznę od szczoteczki maskary, której kształt jest taki jak lubię. Lekko wygięta w półksiężyc, silikonowa z różnej długości włoskami. Zapach tuszu jest okropny! Zaraz po otwarciu opakowania czuć zapach bardzo podobny do zapachu zmywacza do paznokci, coś okropnego! Na początku konsystencja kosmetyku była lekko wodnista, po około tygodniu zaczęła się robić jak gęsty budyń, po czym w późniejszym czasie zaczęły robić się grudki.
Kosmetyk strasznie skleja rzęsy. Niestety jak dokładamy kolejną warstwę, rzęsy robią się faktycznie pogrubione, ale otrzymujemy 4 grube rzęsy - efekty sklejenia wszystkich rzęs przez maskarę. Co do trwałości tuszu to też żadna rewelacja. Tusz okropnie się kruszy i opada w okolicy pod oczami. Mimo tego że tusz jest wodoodporny, zmywa się jak normalny tusz, wystarczy trochę wody micelarnej, żeby zmyć bez problemu.
Generalnie jestem bardzo zawiedziona tym produktem, ponieważ od tuszu wodoodpornego mam bardzo duże wymagania. Sama nazwa powinna zapewniać, chociażby trudność w zmywaniu lub przetrwanie, np. chwili wzruszenia. Kolejnym minusem jest to, że na szczoteczkę nabiera się okropnie duża ilość produktu, przez co produkt szybciej wysycha i zużywamy go więcej. Być może przez to jest efekt sklejania rzęs, o którym wspominałam wyżej.


Podsumowując. Nikomu nie polecam tego tuszu! Na pewno nigdy więcej nie znajdzie się w mojej kosmetyczce. Jeżeli szukacie dobrego wodoodpornego tuszu do rzęs, to Zdecydowanie bardziej polecam firmy L'Oreal, o którym już wspominałam na blogu, link do tego postu znajdziecie Tutaj . A Wy jakie macie swoje ulubione wodoodporne tusze do rzęs?

piątek, 21 kwietnia 2017

Korektor pod oczy Maybelline Instant Anti-Age

Każda z nas nie lubi 'worów' pod oczami, prawda? 😊 Każda z nas zaliczyła nie jedna imprezę do rana i potrzebowała jakiegoś dobrego korektora, który by zakrył nasze 'tance hulańce', które pokazują się następnego ranka. Dzisiaj chciałabym Wam napisać kilka słów o bardzo fajnym korektorze, który podbił YouTube'a.
Korektor firmy Maybelline Instant Anti-Age, bo o nim mowa,  niestety nie jest dostępny stacjonarnie w Polsce.


Moge śmiało powiedzieć, że z tym korektorem miałam dwa początki. Trafilam na niego zupełnie przypadkiem, kilka lat temu mieszkając juz na wyspach, nie mając pojęcia, że jest to kultowy drogeryjny korektor wśród youtuberek. Jeszcze wtedy nie interesowałam sie tak bardzo makijażem i przy pierwszym kupnie korektora wydawał mi sie całkiem spoko. Zakrywał worki pod oczami, ładnie się wtapiał w skórę. Jedyne co mnie wkurzało, to jego aplikator i opakowanie (gąbeczka, którą od razu oderwałam oraz ten mechanizm przekręcany, dzieki któremu korektor wydostajemy z opakowania). Po dwóch zużytych opakowaniach przerzuciłam sie na inny kosmetyk pod oczy, zupełnie zapominając o Instant Age.
Przez ostatni czas na YT zaczął sie pojawiać ten korektor w polskich tutorialach i moje zdziwienie było przeogromne, ponieważ nie mogłam zrozumieć, dlaczego dziewczyny na YT tak strasznie sie nim zachwycają i ubolewają nad tym, że nie jest on dostępny w Polsce. Postanowiłam wiec kupić kolejne opakowanie, aby przetestować go jeszcze raz. I tutaj zaczyna sie drugi początek.


Na dzień dzisiejszy jest to mój dzienny 'must have'! Zacznę moze od opakowania. W dalszym ciągu niecierpię tej paskudnej i mało higienicznej gąbeczki, za pomocą której mamy aplikować korektor pod oczy. Kompletnie nie rozumiem idei tej gąbeczki?! Wytłumaczę na przykladzie znanego beauty blender'a, którym nakładamy podkład lub właśnie korektor. Po każdym użyciu taki beauty blender MYJEMY, dlatego ze taka gąbka jest jednym skupiskiem bakterii. I nie ważne, że taka gąbka jest tylko dla naszego użytku. Taka sama jest zasada z tą gąbeczką, którą umieścił producent korektora. Dlatego też ja ja od razu oderwałam gdy tylko zakupiłam po raz kolejny kosmetyk. Poza tym, ów gąbka pochłania bardzo dużą ilość produktu, przez co  zużywamy więcej i szybciej korektor. Kolejnym minusem opakowania jest dla mnie mechanizm, który pokręcamy i dzieki temu wydostaje się korektor z opakowania. Nie wiem czy to ja trafiam na jakieś uszkodzone opakowania, ale po pierwsze musze kilka razy przekręcać żeby w końcu korektor sie pojawił, a jak juz się pojawi, to jest jego bardzo duży nadmiar. Próbowałam na wszystkie sposoby wykręcania, raz przekręcony ząbek, odczekałam chwile i nic, kolejny ząbek i nic i kiedy byłam przy 5 razie, tak jak wspomniałam wczesniej, korektor aż sie wylewał z opakowania. Kolejna wykonywana czynność, ktora marnuje nam produkt. Moim zdaniem opakowanie jest do dużej poprawy.


Uwielbiam ten korektor za to, że w momencie kiedy miałam bardzo wysuszoną okolicę pod oczami, on uratował mi życie (rzecz jasna w cudzysłowie :)). Korektor jest na tyle kremowy i delikatny w swojej formule, że cieżko byłoby mi uwierzyć że potrafi wysuszyć. Ja go zawsze nakładam palcami, dzieki czemu pod wpływem ciepła jego konsystencja staje się jeszcze bardziej przyjemna i kremowa. Na pewno nie jest to korektor typu kamuflaż. Jego krycie jest średnie w strone mocnego. Na pewno bez problemu można budować jego krycie poprzez dodawanie kolejnych warstw. Niestety problemem jest kolorystyka. Ja go posiadam w odcieniu Light. Porównując, np. do innych korektorów, na pewno nie jest to najaśniejszy odcień, który mógłby ładnie rozświetlić okolicę pod oczami. Wpada w żółte tony. On po prostu maskuje cienie pod oczami, stąpając sie z cała resztą twarzy. Na pewno bedzie dobry pod podkład. Szczerze mówiąc, bardziej mi przypomina podkład niż korektor. Czytając opinie w internecie, panie pisały, że nie wchodzi w zmarszczki. Niestety ja jestem innego zdania. Próbowałam go aplikować na rożne sposoby i u mnie zbiera sie w zmarszczkach. Jego trwałość jest bardzo dobra. Potrafi sie utrzymać nawet do 12 godzin bez żadnego przemieszczania lub zanikania na twarzy.


Czytając moją recenzję na pewno można pomyśleć, że korektor nie sprawdził sie. Czasami trafiaja sie takie kosmetyki, ktore maja wiecej wad, ale mimo to w dalszym ciagu sa naszymi faworytami. Mimo wielu wad, takich jak opakowanie oraz to że zbiera się w zmarszczkach, bardzo go lubię i będę go polecać! Uważam, że jest to świetny produkt na codzień. Na pewno nie wysusza, co dla mnie jest ogromnym plusem! Bardzo fajnie sie z nim pracuje, jest na maxa kremowy i przede wszystkim nie jest tępy, dzieki czemu nie zrobi nam szpachli pod oczami. Pięknie stapia się z resztą twarzy. Utrzymuje się bardzo długo i nie robi plam czy prześwitów. Niestety troche przerażająca jest cena po przeliczeniu na złotówki, ale mimo wszystko bardzo polecam panią, którym zależy na naturalnym efekcie oraz które mają bardzo suchą okolicę pod oczami!

środa, 19 kwietnia 2017

Kultowy krem uzywany przez wiele szanowanych wizazystek EMBRYOLISSE.

Pożądane nawilżenie? Właśnie tego potrzebuje nasza skóra!
Każdy wie, jak istotne jest nawadnianie organizmu od środka, ale równie ważne jest nawilżanie skóry za pomocą kremów. Każda kobiet, która jest posiadaczką suchej cery, wie, że dobry krem/baza pod makijaż to zbawienie dla idealnego makijażu. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o tym, że nie tylko nawilzenie, ale i pielęgnacja skóry jest bardzo istotna!


Będąc na warsztatach w Londynie, Magda Pieczonka bardzo zachwalała francuski krem firmy Embryolisse, który używa jako bazę pod makijaż. Przez to, że Magda jest jedną z makijażystek, które bardzo cenię, zdecydowałam się zainwestować w to 'cudo'.
Z tego co się zdarzyłam zorientować, w Polsce jest o wiele tańszy niż na wyspach. Ja za niego zaplacilam lekko ponad 20 funtów, natomiast w Polsce jest on dostępny za około 80 zł.


Od samego początku, jak tylko otworzyłam tubkę z kremem nie żałowałam zakupu. Jego zapach jest tak cudny, że mogłabym cały czas się nim smarować! Już po pierwszej aplikacji moja skóra bardzo się z nim polubiła. Świetnie nawilża i w miarę szybko się wchłania, nie pozostawiając filtru na skórze.


Muszę tutaj zaznaczyć, że ja go używałam póki co, tylko na swojej skórze ( skóra mieszana w kierunku bardzo suchej) i traktuje ten krem TYLKO jako bazę pod makijaż.
Nie zapycha mojej skóry oraz nie mam po nim żadnych wyprysków. Piszę o tym, dlatego że czytałam wiele opinii na temat tego kremu i z nim jest różnie. Albo są oceny bardzo pozytywne i użytkownicy wręcz wychwalają go pod niebiosa, albo są osoby, którym nie przypadł do gustu tylko z jednego powodu - w składzie kremu jest parafina, która przy skórze mieszanej, tłustej zapycha i powoduje wypryski. W takim wypadku, jeżeli zastanawialiście się nad kupnem tego kosmetyku, proponuję zaopatrzenie się w mniejszą wersję i sprawdzenie, czy będzie on odpowiedni dla waszej skóry.
Ja osobiście nie używam go do codziennej pielęgnacji, ponieważ mam inne niezastąpione kosmetyki. Używam go jako nawilżającą bazę pod makijaż. Dzięki niemu makijaż wygląda na świeży i rozświetlony, krem super współpracuje z każdym podkładem, podkład nie waży się, nie roluje, wszystko jest tak jak być powinno. Jest bardzo, ale to bardzo wydajny! Wystarczy odrobina kremu, żeby nawilżyć całą buzie. Tubka, która ma 75 ml na pewno wystarczy na długo!


Podsumowując. Ja osobiście polecę go każdemu, jako bazę pod makijaż, ponieważ u mnie sprawdził się w 100%. Osobiście nie uzywalabym go jako kremu na dzień, ponieważ nie posiada żadnego SPF, tak więc nasza buzia nie będzie 'pokryta' żadnym filtrem w ciągu dnia. Warto jednak zainwestować w mniejszą wersję, ponieważ nie jest to tani kosmetyk oraz aby sprawdzić, czy u was będzie tak samo super nawilżaczem jak u mnie.

czwartek, 9 marca 2017

MAC'owe love, czyli Studio Fix podkład i puder 2 w 1.

Dla tych, którzy interesują się trendami w makijażu wiedzą, że firma MAC jest jedną z kultowych i tych droższych marek na rynku kosmetycznym. Dzisiaj chciałabym Wam napisać co nieco na temat podkładu i pudru w jednym, czyli Studio Fix w odcieniu C2.


Kolejny produkt z polecenia Pieczonki. Niestety tym razem w moim wypadku średnio trafiony. Już tłumaczę dlaczego.
Generalnie nie jest to tani kosmetyk, ponieważ na wyspach kosztuje on coś około 20 funtów. Poza tym, sama firma MAC stawia już nam wysoką poprzeczkę oraz oczekiwania.
Zacznę od opakowania. Opakowanie wykonane z solidnego plastiku, posiada bardzo fajne otwarcie, które samo się nie otwiera oraz posiada małe lusterko. Pod sprasowanym produktem znajduje się sprytnie schowana gąbeczka, która jest dołączona do kosmetyku. Szczerze mówiąc, zauważyłam ja dopiero po kilku miesiącach użytkowania, tak sprytnie jest schowana 😀 W zasadzie, to niepotrzebnie ja odkryłam, ponieważ od tamtego czasu spod opakowania cały czas mi się otwiera i to mnie strasznie denerwuje.


Kosmetyk w zasadzie nie posiada zapachu. Jest bardzo drobno zmielony, przez co ma cudownie aksamitną konsystencję. Wystarczy delikatnie przejechać opuszkiem palca żeby nabrać sporą ilość kosmetyku. Po nałożeniu go, skóra wydaje się być bardzo gładka i jakby miała delikatny film (?). Szczerze mówiąc to nie wiem jak to opisać. Po pierwszej aplikacji na całą twarz byłam w siódmym niebie!  Moja pierwsza myśl 'Matko Boska, co to za cudo!?'.


 Niestety moja euforia długo nie trwała... Po około minucie produktu zaczął dziwnie podkreślać moje pory oraz suche miejsca na twarzy. Robiła się tzw maska, której nie cierpię! Świetnie zakrywa wszelkie zaczerwienienia, wypryski czy blizny. W zasadzie nie trzeba dokładać korektora. Moje sińce pod oczami znikły. Ale co z tego, skoro za chwilę widać inne moje niedoskonałości, które wyglądają okropnie... Nie powiem, ponieważ bardzo się zirytowałam, dlatego, że efekt jest cudny, ale niestety nie dla cery suchej...
Postanowiłam że dam mu jeszcze szansę, ponieważ sporo kosztował i można nim fajny efekt uzyskać na cerze tłustej. Teraz używam go przy większych wyjściach, nakładając go na nos(zakrywa pęknięte naczynko, lepiej niż nie jeden korektor) oraz na brodę i delikatnie na policzkach w okolicy nosa. To są jedyne miejsca na mojej buzi, gdzie wygląda super.


Co do wydajności produktu, moim zdaniem nie należy on do jakiś super wydajnych, ponieważ tak jak napisałam wyżej, używam go tylko w kilka miejsc na twarzy oraz przy większych wyjściach, a kosmetyku sporo ubyło jak na tak nieliczny użytek. W dodatku ten kosmetyk ma być traktowany jako podkład z pudrem, a mimo to należy delikatnie dołożyć pudru, ponieważ łatwo się zmazuje...
Generalnie uważam, że jest to bardziej kosmetyk do lekkich poprawek w ciągu dnia, który możemy mieć ze sobą w torebce. Uważam również, że totalnie nie sprawdzi się dla suchej cery. Jak na produkt za 20f, w skali 5, daje mu 2,5... Troszeczkę się na nim zawiodłam ale w dalszym ciągu staram się znaleźć jakieś zastosowanie przy suchej skórze.


sobota, 4 marca 2017

Moje ulubione róże firmy Zoeva! Czyli paleta róży Coral SPECTRUM

Dzisiaj będzie na różowo! 😀
Chciałabym wam pokazać moja ulubioną paletę z różami.
Już jakiś czas temu firma Zoeva wypuściła na rynek kolejcje SPECTRUM, która zachwyciła wiele osób! W tym i mnie 😊


Zawsze bałam się używać różu do policzków, ponieważ po pierwsze, nie wiedziałam jak się z nimi obchodzić, a po drugie, kojarzyło mi się to z takimi starszymi paniami, które podkreślały brwi czarną kredką i nakładamy właśnie tonę różu na twarz. Jak to mówi się w branży, do różu trzeba dojrzeć hehe.


Wracając do produktu. Zakochałam się już od pierwszego dotknięcia pędzlem!
Paleta zawiera 4 odcienie różu, zaczynając od lewego górnego rogu:
CR010 - najbardziej żywy odcień z całej palety. Jak dla mnie jest to żywy ale za razem brudny koralowy róż.
CR020 - według mnie jest to jaśniejsza i trochę bardziej stonowana siostra CR010.
CR030 - na pewno jest to inny kolor niż dwa poprzednie. Róż, który zawiera świecące drobinki oraz który opalizujący delikatnie na złoto. Nie jest on tak intensywny na polikach jaki w palecie.
CR040 - najjaśniejszy i najdelikatniejszy róż z całej palety. Na pewno przypadnie do gustu bladziochom oraz osoba, które nie lubią używać mocnych róży.


Generalnie paleta Zoeva Coral SPECTRUM wypełniona jest odcieniami różu i brzoskwini. Na pewno świetnie się sprawdzi sprawdzi​ dla cieplego typu urody, przez co cera nabierze świeżości. Wszystkie cienie są super napigmentowane, równomiernie się rozprowadzają na policzkach, nie tworzą plam oraz smug. Pięknie utrzymują się cały dzień! Posiadając ta paletkę, tak naprawdę nie potrzebujemy nic więcej. Do każdego makijażu dobierzecie odpowiedni odcień różu. Ja osobiście, zazwyczaj mieszam CR010 i CR030. Jest mega wydajna i nie do zajechania dla domowego użytku. Minusem trochę jest opakowanie, które się bardzo brudzi ale za to nagdania tworzywo, z którego jest wykonane, ponieważ pgpomina to papier, ale nie uszkodził się mimo wielu podróży.
Uważam, że każda kobieta powinna mieć paletę róży Coral SPECTRUM! Ja dzięki niej przekonałam się do używania róży i na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie życia bez niej!




środa, 1 marca 2017

Recenzja sztucznych rzęs na pasku od Eylure London!

Witajcie kochani!
Jakiś czas temu wrzuciłam zdjęcie na Instagramie sztucznych rzęs od firmy Eylure London. Zdania na temat sztucznych rzęs były bardzo podzielone. Ja nie wyobrażam sobie wieczorowego makijażu bez sztucznych rzęs, dlatego też jestem ich taką wielką miłośniczką. 
Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o modelu No 157. Jak dla mnie są to piękne rzęsy, idealne do wieczorowego makijażu. Do dziennego makijażu, raczej się nie nadadzą, chyba że ktoś jest zwolennikiem przerysowanego makijażu. Długość paska dla moich oczu zawsze jest za długa, dlatego też zawsze przycinam rzęsy w zewnętrznym kąciku (no chyba że są to połówkowy rzęs, to już inna sprawa). W zestawie z rzęsami dostajemy klej, który szczerze mówiąc nie wiem czy jest dobry, ponieważ nigdy nie używam klejów, które są dodawane do rzęs. Zawsze używam kleju Duo. 
No dobra, makijaż zrobiony, rzęsy wytuszowane, sztuczne rzęsy docięte i dopasowane, więc teraz czas na aplikację. Zawsze zaczynam od lewego oka, bo z nim mam większy problem (nie mam pojęcia dlaczego). Przyklejone. Mrugam, mrugam i cos mi nie pasuje. Wyglądają na oku cudnie (!), zdjecie poniżej, natomiast strasznie je czuć, przez co jest to bardzo niekomfortowe i nie wygodne. 



Myślę sobie, to pewnie jak zwykle to 'cholerne' lewe oko, kleje prawe. Prawa rzęsa przyklejona. Mrugam, mrugam i niestety to samo uczucie co z lewym... Przy mruganiu powiekami czuć że ma się przyklejone rzesy. Niestety nie jest to miłe uczucie, ponieważ ma się wrażenie że zaraz odpadną, po drugie trochę boli powieka, a po trzecie nie można się skoncentrować na rozmowie z innymi, ponieważ cały czas się myśli o rzęsach.



Generalnie, rzęsy są bardzo dobrze wykonane, włosie jest trwałe, ale niestety pasek, na którym rzęsy są przyczepione jest na tyle gruby i sztywny, że moje powieki bardzo je odczuwają. 
Moim zdaniem przez gruby pasek, cała robota poszła na marne, ponieważ rzęsy wyglądają na oku cudownie, są pięknym dopelnieniem makijażu, cudnie 'otwieraja' oko. Ale... Niestety przez gruby pasek nie założę ich ponownie, ponieważ będąc na spotkaniu ze znajomymi byłam cały czas skupiona na rzęsach... Poza tym odczułam ogromną ulgę kiedy je zdjęłam. Niestety na moich oczach ten model się nie sprawdził, co nie oznacza, że całkiem zrezygnuje z firmy Eylure czy sztucznych rzęs. Oooo nie! 😊


poniedziałek, 27 lutego 2017

Krem pod oczy Witamina E z firmy Ziaja

Dzisiaj chciałabym napisać co nieco na temat kremu pod oczy z witaminą E od Ziaja. Osobiście mam bardzo suchą skórę w okolicy pod oczami, dlatego moim wymogiem nr 1 od tego typu kremów jest bardzo dobre nawilżenie. Skusiłam się na ten krem, ponieważ kosztował grosze, coś około 6 zł, oraz dlatego, że bardzo lubię firmę Ziaja za jej genialne kosmetyki.


Niestety ten krem mnie zawiódł... Co prawda nie ma co wymagać cudów od kremu za 6 zł, ale sądziłam, że efekty i działanie kremu będzie o niebo lepsze.
Opakowanie samo w sobie jest super! Mała, poręczna tubka, z której bardzo łatwo wydobyć krem. Aplikator nie 'wylewa' nadmiaru kosmetyku. Opakowanie jest na tyle małe, dzięki czemu bez problemu możemy mieć go, np. w torebce, idealny na podróż.
Jego konsystencja jest bardziej wodnista niż gęsta, przez co mam wrażenie że wolniej się wchłania w skórę (tak, wiem, paradoks) i  średnio nadaje się na dzień i pod makijaz. Zapach kremu jest prawie że nie wyczuwalny. Krem nie pozostawia filtru na skórze. Po aplikacji kremu, w moim przypadku oczy nie szczypią, ale jest wiele opinii w Internecie, gdzie kobitkom skarżą się na szczypanie oczu.


Jeżeli chodzi o jego działanie, to niestety muszę przyznać że jest beznadziejny... Producent pisze na opakowaniu, że krem jest dla każdej cery dojrzałej, aktywnie nawilża naskórek. Niestety nie mogę się z tym zgodzić. Krem używałam około pół roku i efektów brak! Nie zauważyłam żeby moja skóra w okolicy pod oczami była w minimalnym stopniu bardziej nawilżona. Zero efektów, zero nawilżenia, zero wygładzenia zmarszczek.
Uważam, że zdecydowanie nie jest to krem dla cery dojrzałej. Nie ma po nim ŻADNYCH efektów na cerze dojrzałej. Według mnie, krem powinien być przeznaczony dla nastolatek, które potrzebują delikatnego nawilżenia oraz które nie posiadają jeszcze zmarszczek. Nic kompletnie nie wniósł ten krem, dlatego też nie polecam tego kosmetyku.
Pozdrawiam 😊

sobota, 25 lutego 2017

Puder All MATT Plus firmy Catrice Cosmetice

Witam ponownie!
Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o pudrze All MATT Plus firmy Catrice Cosmetice. 
Zacznijmy może od tego co nam obiecuje producent.
 Puder matujący, utrzymuje się do 12 godzin, Beztłuszczowa formuła, Efekt świeżej i nieskazitelnej cery, ultra delikatny puder, który ma się niezwykle łatwo rozprowadzać i sprawiać, że cera nabierze aksamitnej matowości. Dostępny w 4 kolorach.


A teraz czas na moją opinię i odniesienie się do obietnic producenta. 
Opakowanie: moim zdaniem jest wykonane z solidnego plastiku, które się nie łamie ale delikatnie widać na nim ślady użytkowania w postaci rys. Po półrocznym użytku, napis się nie starł. Otwarcie opakowania jak dla mnie jest również niczego sobie, ponieważ fajnie trzyma zamknięty produkt i nie otwiera się gdy tego nie chcemy.


Trwałość: producent zapewnia nas, że puder ma się utrzymać na naszej buzi do 12 godzin, z czym się zgodzę. Faktycznie, jest to puder, który na skórze mieszanej (strefa nosa i brody cera tłusta, pokoju i czoło cera sucha) utrzymuje się dość długo bez potrzeby poprawki. Powinien tworzyć matowe wykończenie i faktycznie takie jest. 
Konsystencja: przyjemna i jedwabista. Bardzo fajnie nabiera się go na pędzel i gąbką. 
Wydajność: w opakowaniu jest aż 10 gram pudru. Moim zdaniem jest bardzo wydajny, ponieważ używałam go od września prawie codziennie i zużycie jest znikome. Same z resztą możecie zobaczyć na zdjęciu 😊


Minusy: Niestety puder okropnie podkreśla nawet najmniejsze suche skórki, strasznie zbiera się w zmarszczkach, mam również wrażenie, że ma skłonności do wysuszania skóry. Szczerze odradzam osobą, które mają cerę suchą lub w stronę suchej.


Szczerze mówiąc nie jest to dla mnie kosmetyk, który jakoś specjalnie urzekł moje serce. Skusiła mnie jedynie cena i marka, produktu. Miałam nadzieję że będzie to równie fajny kosmetyk jak słynne korektory tej firmy. Osobiście jakoś specjalnie nie będę polecać, mimo iż opakowanie i ilość pudru zachęca, ponieważ w tej cenie możemy znaleźć o wiele lepszy puder. Jak dla mnie nic specjalnego. 

czwartek, 23 lutego 2017

Hit za dychę? Pump Up Curling Mascara z Lovely!

Witajcie kochani!
Dzisiaj napiszę o kolejnym tuszu do rzęs, który odkryłam przez zupełny przypadek. Będąc w Polsce trafiłam na promocję w Rossmanie i był totalny szał na produkty do oczu. Próbując się przedostać przez tłum kobiet do szafy Lovely jedna z pań zapytała ekspedientkę 'czy jest jeszcze ten żółty, wspaniały tusz do rzęs?', więc moją uwagę znacznie bardziej przykuło to pytanie, czekając z lekką nutką zainteresowania co się wydarzy dalej. Otóż jakie moje było wielkie zaskoczenie, kiedy prawie wszystkie kobiety rzuciły się na ten kosmetyk, w momencie gdy ekspedientka wyciągnęła zapas tuszy z szuflady 😱 Nie myśląc dłużej i jak wyciągnęłam rękę po to 'cudo za dyche'. Moje zaskoczenie było mega wielkie, ponieważ nigdy wcześniej nie słyszałam o tym produkcie.


Szczerze mówiąc, gdyby nie reakcja kobiet w sklepie, prawdopodobnie nigdy w życiu bym nie zwróciła na nią uwagi. Opakowanie jest żółte, przez co faktycznie może rzucać się w oczy, natomiast z doświadczenia wiem, że taka kolorystyka opakowań zazwyczaj nie świadczy o dobrym produkcie ( dziwny zbieg okoliczności). Swoją drogą, też tak macie, że zwracajcie uwagę na kosmetyki po jakości i wyglądzie opakowania?
Po kilku dniach testowania, moje zaskoczenie było jeszcze większe, ponieważ tusz okazał się być faktycznie hitem!


Szczoteczka silikonowa, w kształcie który uwielbiam! Tusz trzyma się cały dzień na rzęsach, nie krusząc się przy tym! Nie odbija się na moich powiekach, nie skleja rzęs, nawet przy 3ch warstwach. Rzęsy są podkreślone oraz pogrubione , a jednocześnie nie otrzymujemy przerysowanego efektu.
Jedyny minus jaki znalazłam, to jego wydajność, która nie powala na nogi tak jak jego trwałość. Opakowanie wystarcza mi na około dwa miesiące użytkowania przy jednorazowym malowaniu rzęs w ciągu dnia. Aleee! Uważam że jak za taką cenę (około 10zl)  warto się z nim zapoznać i polubić 😊


Jest to już moje drugie opakowanie i zdecydowanie kupię  kolejnych 10 sztuk będąc w Polsce! Polecam każdemu kto jest fanem trwałych, ale nie wodoodpornych tuszy! Jak dla mnie, jest to kolejny hit za dychę! Polecam na maxa!